Wraz z ekspansją przedsiębiorczych Greków tajniki enologii zostały przeniesione na zachód. Jak grzyby po deszczu wyrastały winnice wokół greckich kolonii na południu Półwyspu Apenińskiego i Prowansji. Hellenowie krzewili też własną kulturę picia wina, polegającą przede wszystkim na organizowaniu sympozjów, czyli wspólnych popitek. Choć podczas tych spotkań alkohol lał się strumieniem, to jednak nie brakowało też politycznych i intelektualnych dyskusji. Zdaniem niektórych historyków, ustrój demokratyczny nie powstałby bez wina. Część Greków pogardzałą wszakże aromatyzowanym trunkiem, uważając, że nadaje się on wyłącznie do torturowania skazańców. Odszczepieńcy snobowali się na wina z Libanu, Palestyny czy Egiptu. Dziesięć litrów wina, które wypijał dziennie słynny atleta Milon z Krotonu, pochodziło z Kalabrii.
W winnej rywalizacji Rzymianie wyprzedzili Greków, choć przez długi czas nie mogli się do wina przekonać. Pili je sporadycznie, zaś kobietom zakazali pić ten trunek w ogóle. Mężczyzna, który przyłapał żonę na jego piciu, mógł skazać partnerkę na śmierć. Rzymianie dlatego całowali żony w usta po powrocie do domu, żeby sprawdzić po oddechu, czy aby nie piły wina.
Winorośl dotarła też do innych obszarów Europy zajętych przez Rzymian: Półwyspu Iberyjskiego i ówczesnej Francji, czyli Galii. To właśnie Galowie wymyślili beczki, w których potem transportowano i przechowywano wino. Wcześniej Rzymianie trzymali trunek w wysmarowanych od spodu żywicą amforach. Dopiero pod koniec I wieku p. n.e. zaczęli używać butelek. Nie trzymali ich jednak w piwnicach. Na ten pomysł wpadli dopiero zakonnicy, którzy chcieli ochronić trunek przed pustoszącymi kraj barbarzyńcami. W całej południowej i środkowej Europie, tam gdzie rozbrzmiewał klasztorny dzwon, można się było spodziewać winnicy. Zakonnicy wynaleźli nowe szczepy, zaczęli stosować technikę przycinania krótko krzewów, a także starali się przenieść winnice do krajów Północy – Flandrii, Germanii, Anglii. To właśnie potrzeba dostosowania szczepów do trudniejszych warunków klimatycznych spowodowała, że powstały pierwsze odmiany szlachetne.
Odrodzona popularność trunku w Starym Świecie sprawiła, że państwa kolonialne zaczęły uprawiać krzewy w swoich zamorskich dominiach: Hiszpanie w Chile i Argentynie, a następnie w Kalifornii, Burowie w Afryce Południowej. To samo uczynili Anglicy w Australii. Teraz trunki z Nowego Świata skutecznie konkurują z produktami takich winiarskich potęg jak Francja, Włochy czy Hiszpania. W roku 1976 brytyjski handlarz win Steven Spurrier urządził w Paryżu wielkie zawody. Zaprosił najsłynniejszych francuskich kiperów, producentów win z Bordeaux i Burgundii. Specjaliści musieli oceniać wina w ciemno, nie mając pojęcia, czego próbują. Rezultaty były sensacyjne: zarówno wśród białych, jak i czerwonych win wygrały produkty z Kalifornii.
Wina znad Rodanu, z Bordeaux czy Burgundii poniosły klęskę pomimo tego, że mają swojego piewcę w tak wielkim koneserze jak Robert Parker. To król enologów, „człowiek, który dyktuje ceny na rynku” od Ameryki po Japonię. Sam ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac, wręczając mu Krzyż Kawalerski Orderu Legii Honorowej, nazwał go największym znawcą francuskich win na świecie. Nawet jego wrogowie, a ma ich wielu, przyznają, że chyba tylko on, pracując dziesięć godzin dziennie, potrafi ocenić 80 win, by potem usiąść do kolacji z 28 trunkami i bez pudła rozpoznać 22 z nich, łącznie z rocznikami. Dziś żaden szanujący się kupiec nie zaczyna negocjacji bez przewodnika Parkera w ręku, w którym enolog omawia ponad 8 tysięcy win, korzystając ze swojej słynnej 100-punktowej skali.
Jednak nawet „papież francuskich win”, jak mawiają o nim złośliwi, nie potrafi zatrzymać ekspansji trunków z Nowego Świata. A nawet, jak zasugerował dziennik „Liberation”, niechcący się do tego procesu przyczynia. „Butelka francuskiego wina, której da on notę niższą niż 90 punktów, jest nie do sprzedania, ta zaś, którą oceni powyżej 90, nie do kupienia”.