Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 25 lipca 2011

Nasi przodkowie to mieli spust…

Ostatnio, Ponieważ Miałem Bardzo Ważny Tekst Do Napisania, musiałem przekopać się przez książki z mojej kulinarnej biblioteczki, aby znaleźć kilka ciekawych cytatów. I jak to w życiu bywa, tych fragmentów, na których mi zależało, nie znalazłem, ale za to w oko mi wpadło mi jeden, który mnie po prostu rozwalił. Jeśli ktoś myśli, że dzisiaj to dopiero urządzamy uczty, to niech przeczyta wspomnienia Leona Potockiego z 1869 i sprawdzi, jak to się drzewiej gości karmiło.

„Dzień rozpoczynano od kawy ze śmietanką (…). Około godziny dziesiątej odwiedzić apteczkę, napić się po kieliszku anyżówki, kminkówki lub pomarańczówki i zakąsić pierniczkiem lub śliwką na rożenku było rzeczą nieodzowną. O jedenastej gospodarz, przepiwszy do gości dużym kieliszkiem anyżówki od morowego powietrza dla zaostrzenia apetytu, z kolei każdego częstował, poczem na lekką zakąskę zapraszał, ale ta lekka zakąska składała się z kołdunów, bigosu, kiełbas i zrazów, a dokoła półmiski z ruladą, rozmaitą wędliną i serem. Porter i piwo towiańskie gasiło pragnienie.
O godzinie drugiej dawano do stołu. Obiad z kilkunastu potraw złożony poprzedzała wódka, a towarzyszyło wino. Po obiedzie roznoszono kawę ze śmietanką, w parę godzin później frukta i konfitury, pomiędzy któremi w lecie ogórki z miodem, w zimie orzechy i mak smażony w miodzie najgłówniejszą odgrywały rolę. O szóstej następowała herbata z ciastem, a wnet po niej ochoczy gospodarz wołał: "Panowie, hora canonica, zawód życia krótki, napijmy się wódki!". O dziewiątej wieczerza złożona z pięciu lub więcej sytych potraw, z bojaźni, aby się z głodu nie przyśnili Cyganie. Koło północy, chcąc nie na czczo pójść do spoczynku, dawano wereszczakę, poczem po parę lampeczek krupniczku lub ponczyku wypić wypadało, i to się nazywało podkurkiem”.

Dziś możemy tylko pozazdrościć. Zarówno tak bogatego domowego menu, jak i apetytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz