Szukaj na tym blogu

niedziela, 19 czerwca 2011

Wino spod Ślęży

W serwisie biznesowym "Gazety Wyborczej" ukazał się bardzo interesujący artykuł. Brzmi niczym opowieść z książek Petera Mayla o Amerykaninie z Kalifornii, który osiada w Europie aby robić wino. Wybiera jednak nie Francję czy Włochy a... Polskę. Nie ma tu jednak zbyt wiele komizmu, raczej więcej tragikomizmu, głównie za sprawą działalności naszych urzędników.
Całość wywiadu, bo jest to zapis rozmowy z owym Kalifornijczykiem, można znaleźć pod tym linkiem


I kilka fragmentów:
Mike Whitney: Wino robione hobbystycznie to często badziewie, bo produkcja gatunkowego zajmuje dużo czasu i energii. W Polsce czekały mnie dodatkowe utrudnienia. Nowy klimat, trzeba znaleźć dostawców, a tych tu właściwie nie ma. Butelki mam francuskie, korki portugalskie. Na szczęście odwiedziłem niemieckie targi w Stuttgarcie, gdzie spotkałem producenta zbiorników do fermentacji z Rzeszowa. Udało mi się też poznać człowieka, który jest specjalistą od chorób winorośli. Cała reszta elementów do wytwarzania wina oraz know-how pochodzi z importu. W Stanach jest łatwiej, co sezon pojawia się gruby katalog z listą dostawców. Potrzebujesz szkło - masz dziesiątki ofert, szukasz korka - czeka na twój telefon 50 firm. Polska była dla mnie wyzwaniem, a winnicę traktuję po prostu jak biznes.

[...]
Kierowałeś się tym, gdzie Niemcy uprawiali winorośl?

Ich winnice nie przetrwały. Nie opierałem się na sentymentach, ale na badaniach klimatycznych specjalistów z Politechniki Wrocławskiej i IMiGW. Jednak nawet w supermarketach znajdziesz książki z informacjami, że Wrocław leży w strefie 7B razem z Pragą, Dreznem czy francuskim Reims, gdzie powstają słynne szampany.

[..]
Wrogiem winiarzy od wieków jest szara pleśń. Wszędzie, także u nas. Wiosną, gdy wchodziłem do sklepów ze środkami ochrony roślin, wszędzie były informacje, że koniecznie trzeba przeciw niej stosować opryski. Rzecz w tym, że nie są one dopuszczone w produkcji winorośli. To absurd urzędniczy, jak wiele w Polsce. Producenci win traktowani są jak króliczki doświadczalne - ostatnio skończyła się u mnie jedna kontrola, a tu przyjeżdżają kolejni inspektorzy, tym razem z Opola, bo na Opolszczyźnie nie ma winnic, a oni sprawdzać coś muszą. Winnica ma dopiero pięć lat, a byłem sprawdzany już 31 razy. To przepisy są największą przeszkodą w robieniu wina. Wolno stosować sześć substancji ochronnych, nic więcej. Rozumiem zakaz używania chemii, ale czemu niedopuszczalne jest opryskiwanie ekstraktem z grapefruita czy ochrona wywarem z pokrzywy? Przecież to środki naturalne. To pozostałość komuny - urzędnik chce kontrolować wszystko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz