Szukaj na tym blogu

środa, 5 grudnia 2012

Grillo nie do grilla



Sycylijskie Grillo kupiłem trochę z przypadku. Wcześniej o tym szczepie nie słyszałem, a jeśli kiedyś ktoś mi o nim napomknął, to o tym zapomniałem. Do winoteki Sami Swoi trafiłem w poszukiwaniu wina, które pasowałoby do dość prostego dania z makaronem, sardelami, orzeszkami pinii i rodzynkami. Przeglądałem dość długo butelki z Italii, na tyle długo, że w końcu podszedł do mnie sprzedawca. Po krótkiej wymianie zdań o potrawie i dominujących w niej smakach zasugerował wybór Grillo od Feudo Arancio. Tak też zrobiłem. I tego nic
a nic nie żałuję. Wino okazało się przyjemnie owocowe (producent twierdzi, że dominują w nim nuty owoców tropikalnych – papaji i mango; nie będę z nim polemizował, choć ja nie miałem aż tak egzotycznych skojarzeń) i lekko kwaskowe. Moim zdaniem bardzo dobrze współgrało
z charakterystycznym smakiem sardeli.
Podsumowując – miłe wino za niewygórowane pieniądze
(24 zł), IMHO pasujące nie tylko do ryb, owoców morza
i białych mięs, ale także – co zresztą sugeruje Arancio – do carpaccio z cielęciny.
Dobry zakup. Chętnie sięgnę po inne wina tego producenta, jak choćby Syrah opisane przez Mariusza.


wtorek, 15 maja 2012

Co do verdejo?


To pytanie nasunęło mi się po przeczytaniu blognotki Ewy Rybak, do której dotarłem dzięki Winicjatywie. Autorka opisała tam kilka butelek wina ze szczepu verdejo, czyli takiego hiszpańskiego sauvignon blanc, jak stwierdził jeden dziennikarz w poczytnym brytyjskim magazynie kulinarnym.
W tym też pisemku znalazłem ciekawy, i bardzo prosty przepis na przekąskę, do której verdejo powinno pasować jak ulał.

Alora, ingredienti, jak mawiają Rosjanie:
800 g młodych, niezbyt dużych ziemniaków
kilka listków mięty
dwa pęczki rzodkiewki
kilka listków szczawiu
3 listki laurowe

Dressing:
1 łyżeczka musztardy Dijon
125 g masła
½ łyżeczki białego octu winnego
odrobina wina białego (w tym przypadku Verdejo)
3-4 ziarnka pieprzu
ząbek czosnku
gałka muszkatołowa (w oryginalnym przepisie daje się spreparowany miąższ owocu muszkatołowca, u nas chyba nie do dostania)

Wykonanie:
Do garnka wkładamy dobrze wyszorowane ziemniaki w mundurkach, trzy liście laurowe i sypiemy sporą garść soli (pamiętajmy, że ziemniaki są nieobrane). Zalewamy zimną woda i gotujemy, aż kartofle będą miękkie.
Aby wykonać dressing, na patelnię wlewamy białe wino i ocet, wrzucamy pieprz, czosnek. Jak większość płynu odparuje, dodajemy połowę masła. Kiedy się ono roztopi, dodajemy resztę i doprawiamy gałką muszkatołową. Na koniec wrzucamy musztardę.
Na talerz przekładamy przepołowione ziemniaki, kładziemy na nie rzodkiewki (można też dodać kilka liści rzodkiewek, są bardzo smaczne) i podarte liście szczawiu. Całość polewamy dressingiem.  
Smacznego!

środa, 9 maja 2012

Festiwal polskich serów zagrodowych


Fot. Michael Robinson
Choć do wielu rodaków sery nadal sprowadzają się do prostego podziału na białe i żółte, to – jak pokazuje rosnące zainteresowanie produktami
z mleka owczego, koziego i oczywiście krowiego
– stan ten uda się być może w najbliższych latach nieco zmienić. Przyczynić się do tego może także m.in. wielkie święto polskich serowarów, już po raz drugi organizowane w naszym kraju. Pierwszy festiwal serowy miał miejsce rok temu w Lidzbarku Warmińskim, druga edycja – na którą mam nadzieję się wybrać – odbędzie się w Sandomierzu. Impreza rusza w piątek 18 maja, zakończy się dwa dni później.
Przyznam, że zelektryzowała mnie informacja, że w jury zasiądzie Will Studd, jeden z największych znawców sera, autor bardzo lubianych przeze mnie programów „Cheese slices”. Wydarzenie firmuje organizacja Slow Food.
Ponieważ nie od dziś wiadomo, że częstym kompanem serów jest wino, do Sandomierza zjadą także producenci tego trunku, zarówno z zagranicy jak i z innych rejonów kraju. Organizatorzy nie podają niestety, kto dokładnie będzie, niemniej jednak i tak impreza zapowiada się bardzo interesująco.
Szczegółowe informacje o festiwalu można znaleźć pod tym adresem.

czwartek, 9 lutego 2012

Niebo w gębie


Włócząc się po sennym miasteczku Soave w lipcowe popołudnie trafiliśmy do małej enoteki. Tam wdaliśmy się (ja głównie przy pomocy rąk) w pogawędkę ze sprzedawcą. Pogawędka szybko przerodziła się w degustację. Uroczy Włoch co chwila stawiał przed nami różne butelki wina, a myśmy próbowali, mlaskali i liczyli w myślach, ile możemy zostawić tu euro. W pewnym momencie pojawiła się na blacie butelka, z którą sprzedawca obchodził się wyjątkowo ostrożnie. Dlaczego? Ano dlatego, jak nam oznajmił, że to jego ulubione wino. Wino-bajka, wino-cudo, słowem – cos wyjątkowego. Ten trunek pochodził z okolicy, a zrobiony był przez ojca i syna noszących nazwisko Inama. Panowie cieszą się niesłychaną estymą nie tylko w Soave, ale i w całych Włoszech. Choć produkują szerokie spektrum win, od klasycznych Soave, przez Chardonney aż po Cabernet Suvignon Selezione  i Carmenere Piu, to każdą winnicę (a mają ich w okolicy Soave i Werony blisko dziesięć) ponoć pieczołowicie doglądają.
Myśmy degustowali Soave Classico o nazwie Vigneto du Lot. To jedno ze słynniejszych win tego producenta. Robione jest – jak wszystkie Soave – ze szczepu Garganega. Winorośl rośnie na dwuhektarowej winnicy położonej na górze Foscarino.
Jakie jest to wino? Ma intensywny, żółty kolor. Ma też potężny aromat, z którego nawet mało wprawny nos (taki jak mój) może wyłapać aromaty wanilii, kwiatów i migdałów. Bardzo mi też smakowało – to doskonale zbudowane, pełne charakteru wino, od którego bardzo trudno się oderwać :). Ze względu na swoją kompleksowość doskonałe nadaje się do dań rybnych bądź mięsnych (tako rzecze Inama) jak i do „bezdaniowego” sączenia (to sugestia sprzedawcy). Ponieważ było dość drogie (kosztowało 20 euro) wzięliśmy tylko jedną butelkę. Teraz żałuję, bo w moim prywatnym rankingu uplasowałem w ścisłym Top 10 najlepszych win, które do tej pory wypiłem.